– To zależy. Jeżeli umieszczony w Internecie materiał pojawił się tam za wiedzą i zgodą autora (autorów) czy też prawnych dysponentów jego praw i przeznaczony jest do płatnego czy bezpłatnego rozpowszechniania, to oczywiście, że nie – mówi w Małym Poradniku Grzesznika, ks. Andrzej Draguła.
– Bardziej skomplikowana staje się kwestia, jeśli utwór (tekst, muzyka, obraz) został tam umieszczony wyłącznie w celu publikacji, ale nie w celu rozpowszechniania. Istotnym problemem pozostaje to, w jakim celu ja ściągnę (nagram) utwór z Internetu. Moim zdaniem pomocna jest tutaj analogia z nagrywaniem muzyki (niegdyś) na taśmę magnetofonową oraz nagrywaniem materiałów filmowych na taśmę VHS oraz – jak to się czyni obecnie – płyty DVD. Jak wiemy, niegdysiejsze radio-magnetofony, następnie odtwarzacze video, a dzisiaj odtwarzacze DVD spełniają także funkcję record – to znaczy można dzięki nim utrwalić materiał emitowany w radiu czy telewizorze. Nie znam przypadku, by ktoś uznał to za nielegalne. Co więcej, produkując taki sprzęt radiowo-telewizyjny nie tylko się to umożliwia, ale także – w pewnym sensie – do tego zachęca.
Odtwarzanie tego typu nagrań w zaciszu domu, w gronie rodzinnym czy w gronie przyjaciół nie wydaje mi się niczym zdrożnym. W tym przecież celu dokonaliśmy tego nagrania. Problemem staje się publiczne odtworzenie takiego materiału, co jest już takim rozpowszechnianiem, które narusza prawa autora, emitenta itd. Tak też to zresztą reguluje prawo. Kwestią trudną jest odpowiedź na pytanie, czy grzech się zaczyna w momencie, gdy pożyczymy sąsiadowi nagraną z telewizora komedię, albo koncert. Jest w tym jednak pewna analogia do książki. Nie słyszałem, żeby zabronić komuś pożyczania książki kupionej czy kserowanej. W tej sytuacji samo kserowanie książek należałoby już ocenić negatywnie, do czego próbują nas przekonać wydawcy, pisząc, że ksero zabija książki. A co zrobić z kserokopiarkami w bibliotekach? Czy z zysków od ksera biblioteki dzielą się z wydawcami, a ci z autorami? Nie wiem. Być może tak. Nie przypuszczam jednak, by robiły tak publiczne punktu ksero, którym dajemy do skserowania podręcznik akademicki, działając przez to – jakby nie było – na ekonomiczną szkodę wydawcy, który nie sprzeda przez to następnego egzemplarza.
W ocenie tego typu działań jest według mnie wiele niekonsekwencji. Niektóre czynności są zabronione, do innych nikt nie zgłasza zastrzeżeń. Punkty graniczne oceny wyznaczają dwa elementy: cudza szkoda materialna i ewentualny zysk ściągającego (nagrywającego). Nikt z nas nie płaci bezpośrednio autorowi, lecz niezliczonym po drodze pośrednikom. Jeśli nagrywam sobie film w nagrywarce video, by go sobie później obejrzeć, to zapłaciłem za prawo do tego, uiszczając abonament na tej czy innej platformie. Czy pieniądze wydane w księgarni nie dają mi prawa do tego, bym pożyczył książkę koledze? – a to też jakieś rozpowszechnianie. Czy płacąc za usługę internetową nie płacę także za możliwość umieszczenia sobie na stałe na twardym dysku komputera piosenki, której zwykłem słuchać na jakimś portalu? Tak, w tym wszystkim jest zapewne jakieś działanie na szkodę właścicieli praw autorskich, emisyjnych itd. Podchodząc do tego rygorystycznie, należałoby nie pożyczać po przyjacielsku książek, tylko zmuszać wszystkich do ich kupowania; nie nagrywać sobie filmów, tylko kupić je legalnie w sklepie, nie wgrywać piosenki na twardy dysk komputera, tylko nabyć ją drogą kupna. I nie pozwolić jej słuchać nikomu innemu niż samemu sobie. Trudno mi to sobie wyobrazić.
Istotny problem grzechu zaczyna się wtedy, gdy korzystam z kopii pirackich, tzn. takich, które nie dość że zostały przygotowane w sposób nielegalny (przez kradzież), to są jeszcze rozpowszechniane za pieniądze. Również za nagannie moralne należałoby uznać czerpanie zysków z nagranych przez siebie – i teoretycznie na własny użytek – materiałów z Internetu, telewizora czy radia – dodaje ks. Draguła.
Not. Jarosław Wróblewski