Czy dobrze robię dając pieniądze żebrakowi? A proponując mu jedzenie? To tylko pomoc doraźna, która niczego nie zmieni w jego życiu. A co z tymi, którzy żebrzą na alkohol? „Grzeszę, bo wspieram czyjś nałóg”. – Dawać czy nie dawać? – na pytania portalu Fronda.pl odpowiada brat Marcin Radomski, kapucyn.
Samo dawanie żebrakom pieniędzy na ulicy nie jest grzechem, raczej pewnym zaniedbaniem, karmieniem swojego świętego spokoju. „Ja dałem biednym, jestem takim dobrym człowiekiem, a dalej, to już nic mnie nie interesuje”.
Cały problem polega na tym, że dając komuś pieniądze na ulicy, tak naprawdę nie wiemy, na co zostaną przeznaczone. Bardzo często żebrzący wyłudzają pieniądze na alkohol, papierosy czy inne używki. O takim właśnie „wspomaganiu” możemy mówić w kontekście grzechu. Bo jeśli widzę podpitego żebraka, to domyślam się, na co wyda on moje pieniądze. Dając mu je, niewątpliwe grzeszę, bo wspieram jego nałóg. I to jest taki grzech świętego spokoju, zaniedbanie, ignorancja, brak wrażliwości. Wiąże się to również z naszym egoizmem, więc tu również dotykamy materii grzechu.
Pomaganie żebrakom to także kwestia rozeznania, a to nie jest takie proste. Na ulicy, w ciągu kilku minut, wydaje mi się wręcz niemożliwe. Z mojego doświadczenia, mogę powiedzieć, że ludzi, którzy naprawdę potrzebują trzeba szukać. Oni nie mają takiej łatwości, żeby wyjść na ulicę i prosić. Ludzie, którym łatwo przychodzi żebranie, bardzo często tak naprawdę nie potrzebują pomocy. Często spotykam się z sytuacjami, kiedy przyznają, że „biorą, bo ktoś daje”, a ci, którym naprawdę ciężko, trzeba poszukać, zachęcić, oni wstydzą się przyjść i samemu prosić.
Z drugiej strony, rodzi się inna wątpliwość – czy odmawiając wszystkim żebrzącym, nie odmówię komuś, kto naprawdę potrzebuje. Oczywiście, dawanie pieniędzy niczego nie rozwiązuje, bo jak wspomniałem – nie wiemy na co zostaną przeznaczone. Dlatego można zaproponować kupienie jedzenia. Ale to też jest taki środek zamienny, bo niczego nie rozwiązuje. Ty go karmisz, a on dalej pije – prosty mechanizm. To wszystko jest taką pomocą doraźna, która według mnie nie jest rozwojowa. Prawdziwa pomoc jest wtedy, kiedy rzeczywiście dotknie życia drugiego człowieka, sprawi, że coś się zmieni. Danie komuś bułki albo 2 zł niczego nie zmieni.
O wiele trudniej, kiedy ktoś Cię prosi o pieniądze, zapytać, na co chce je wydać i dlaczego musi żebrać na ulicy. Wtedy wchodzę z tym kimś w relację, mam szansę naprawdę zadziałać. Pamiętam taką historię – kiedy szedłem jedną z warszawskich ulic podeszła do mnie dziewczyna z chłopakiem. Z daleka widziałem, że czegoś chcą. Faktycznie, poprosili o parę złotych bo na coś im zabrakło. Zapytałem wtedy, na co. Odpowiedzieli, że na piwo, czy jakiś inny alkohol. Pochwaliłem wtedy dziewczynę, że przynajmniej jest uczciwa, nie kombinuje. Dałem jej parę groszy, ale odruchowo z kieszeni wyciągnąłem też różaniec. – Masz, pomodlisz się za mnie – podałem dziewczynie. A ona? Ona się rozpłakała! – Mam się za co modlić – odpowiedziała. Kiedy zapytałem, co się stało, opowiedziała mi, że straciła dziecko, a potem wylądowała z chłopakiem na ulicy.
Okazuje się, że takie spotkanie z żebrakiem może być też świetną okazję do ewangelizacji. Bo oni tak naprawdę wcale nie potrzebują pieniędzy. To znaczy, według ich potrzeb – na pewno, ale to jest taka forma podświadomego dawania sygnału, wołania o zainteresowanie. Oni nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Kiedy się nimi zainteresuję, naprawdę mam szansę pomóc.
Samo dawanie pieniędzy żebrzącym to również pewna forma poniżania człowieka. Wrzucanie komuś 2 złotych nawet nie patrząc na niego, to dawanie dla samego dawania. Stajemy się kimś, kto ma władzę nad drugim człowiekiem, bo mu dajemy. Ale wchodząc z nim w dialog, mamy szansę nawiązania relacji, pokazania, że naprawdę nam zależy.
Rozmawiała Marta Brzezińska